-Cassie, zawsze lubiłaś deszcz, prawda? Nigdy tego nie powiedziałaś, ale widziałem jak wyciągałaś głowę, aby woda spadła ci na twarz, jak wdychałaś oczyszczone przez deszcz powietrze.
Nie krzyczała, nie płakała. Nie chciała pokazać słabości, nie przed nim. Nie przed osobą, którą tak kochała. Została zdradzona. Zanim jeszcze rozbrzmiał strzał z armaty, zdołała wyszeptać dwa słowa...
Finnick otworzył gwałtownie oczy. Jego oddech przyśpieszył, a dłonie zacisnęły się w pięści. Miał ją chronić, pomóc wrócić, robił wszystko by dotrzymać danego słowa. Dlaczego nie przewidział tego jednego? Dlaczego tak sobie z niego zakpiono? Wziął głęboki wdech. Musiał się uspokoić. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się w stronę starszej kobiety. Białe włosy mokrymi stronkami opadały na ramiona. Na jej twarzy malował się smutek.
-Mags - szepnął Odair.
-Chodźmy, Finnick. Wracajmy do domów. Nie powinieneś się teraz rozchorować.
Młody mężczyzna pokiwał tylko głową. Oboje wiedzieli jedno: Snow wybrał już swoje ofiary. I na pewno wśród nich znajdzie się Odair. Za dużo wiem, przeszło przez mu myśl. Za dużo wiem. Nie wypełniłem do końca 'prośby' Snowa. Przez to Ona cierpiała. Przez mój opór. Odwrócił się na piecie i ruszył w stronę wioski zwycięzców. Był wściekły. Nie tylko na Kapitol. Nie tylko na Snowa. Nie tylko na Igrzyska. Najbardziej był wściekły na siebie. Na to, że nie mógł niczemu zapobiec. Mags pokręciła głową, patrząc za oddalającą się postacią.
-Oj, Finny. Ciągle się tym zadręczasz?
***
Słońce świeciło już wysoko na niebie, odbijając się od ekranów i oślepiając ludzi zgromadzonych na placu przy Pałacu Sprawiedliwości. Wszyscy oczekiwali na przybycie trójki Zwycięzców, którzy już po chwili pojawili się w asyście Strażników Pokoju. Katniss jako pierwsza weszła na podest, za nią podążył narzeczony i mentor. Dziewczyna spojrzała w stronę Haymitcha. Mężczyzna zobaczył w jej oczach nadzieję, pytanie oraz tą samą determinację, którą tak dobrze znał. Pokiwał głową. Katniss odwróciła wzrok. Dostrzegł na twarzy dziewczyny ulgę. Smutny, ledwo widoczny uśmiech wpełzł na jej twarz. Mogła być choć odrobinę spokojniejsza. Istniało pięćdziesiąt procent szans na to, że on nie trafi na Arenę. I drugie pięćdziesiąt na to, że trafi, pomyślał Haymitch, krzywiąc się lekko. Zacisnął dłonie w pięści, gdy Effie bez energii powiedziała: dziewczęta mają pierwszeństwo i wyjęła jedyną karteczkę z puli. Musiał to zrobić. Był to komuś winny. Kapitolinka podeszła do drugiej kuli. W tej samej chwili rozległ się krzyk:
-Zgłaszam się na trybuta!
***
-Pięć minut! - mówi Strażnik Pokoju, wpuszczając do pomieszczenie ciemnowłosego chłopaka. Haymitch ze zdziwieniem podniósł wzrok znad abstrakcyjnego wzoru na kanapie. Po wyjściu rodziny i Sary nie spodziewał się już nikogo innego, a zwłaszcza nie tego chłopaka. Jego spojrzenie napotkało szare oczy piętnastolatka.
-Everdeen? - powiedział zaskoczony, wstając z kanapy. Malcolm uśmiechnął się smutno. Nie był to już ten sam pewny siebie grymas twarzy, który tak często denerwował Abernathy'ego.
-Zajmę się nią, Haymitch - wyszeptał po chwili - Obiecuję.
Haymitch kiwnął głową. Zauważył w spojrzeniu chłopaka determinację i pewność. Nie kłamał. Abernathy był mu wdzięczny. Przez chwilę stali na przeciw siebie w ciszy. Sekundę później zrobili coś czego żaden z nich sie nie spodziewał. Wyciągnęli do siebie dłonie i uścisnęli jak starzy dobrzy przyjaciele. Był to symbol zażegnanego sporu i nawiązanej współpracy.
-Daj im popalić i wracaj do niej szybko - powiedział Malcolm wychodząc z pokoju.
-Jasne - odpowiedział Haymitch, uśmiechając się lekko. Wiedział, że jego ukochaną pilnuje ktoś kto nigdy nie złamał danego słowa.
***
Oczy
wszystkich skierowały się w stronę mężczyzny. Haymitch chwiejnym krokiem
podszedł do kobiety i stanął po jej prawej stronie. Spojrzał na Katniss ,która
uśmiechnęła się do niego smutno. Jakby mówiła dziękuję.
-No cóż… Wygląda
na to, że mamy ochotnika: Haymitch Abernathy!- powiedziała Effie do mikrofonu smętnym głosem jej głos
rozniósł się echem po placu, odbijając się od ścian budynków, otaczających plac. Haymitch spojrzał na Katniss, która stała obok Trinket. Patrzyła na Prim wtuloną w mamę, na Gale’a i na wszystkich
tych, którzy byli jej bliscy. Chwilę później stało się coś czego nikt się nie
spodziewał. Z tłumu wyłoniła się rudowłosa kobieta i uniosła trzy palce lewej
ręki do góry. W ślad za nią poszli inni. Była to oznaka szacunku i pożegnania.
Po policzku Katniss spłynęła jedna gorąca łza, natomiast Haymitch uśmiechnął
pod nosem i pomyślał: Wiedziałem, że to zrobisz, Rosalie. Po chwili do akcji wkroczyli Strażnicy Pokoju i zaczęli rozpędzać zgromadzonych. Haymitch napotkał spojrzenie Rose. Posłał jej nieme pytanie. Kobieta z zaniepokojonego wzroku mężczyzny wywnioskowała, że się martwi nie tylko o nią, ale i o jej dzieci, męża.
Spokojnie - posłała mu uspokajające spojrzenie. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Po chwili zaprowadzono trójkę Triumfatorów do pociągu. Gdyby nie ręka Peety na ramieniu Katniss ta wyrwałaby się i popędziła do siostry, aby pożegnać się, przytulić. Ten ostatni raz. Ostatni raz, zanim zamkną się za nimi drzwi pociągu.
Spokojnie - posłała mu uspokajające spojrzenie. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Po chwili zaprowadzono trójkę Triumfatorów do pociągu. Gdyby nie ręka Peety na ramieniu Katniss ta wyrwałaby się i popędziła do siostry, aby pożegnać się, przytulić. Ten ostatni raz. Ostatni raz, zanim zamkną się za nimi drzwi pociągu.
***
Peeta wpadł do
pokoju Haymitcha. Zastał mężczyznę siedzącego na brzegu łóżka, popijającego
jakiś trunek prosto z butelki. Melark wyrwał mężczyźnie naczynie z dłoni, które
Abernathy pewnie przemycił do pokoju po kolacji.
-Dlaczego to zrobiłeś? – spytał półgłosem chłopak.
-Bo moja silna wola do alkoholu nagle przestała działać –
odparł mężczyzna, myśląc o ostatnich tygodniach, gdy odizolowywał się od alkoholu.
-Nie chodzi mi o to – warknął Peeta –Dlaczego zgłosiłeś się
na trybuta? Dlaczego nawet nie poczekałeś na losowanie? Dlaczego nie dałeś
sobie szansy?
-Bo mnie Katniss o to poprosiła.
Te słowa wywarły ogromne wrażenie na młodym mentorze. Chłopak
zamarł. Nie pomyślał o tym, że narzeczona może chcieć go chronić. Myślał, że
jej na nim nie zależy.
-Ja też ciebie o coś prosiłem. Miałeś ją chronić. Nie z
Areny, ale z góry.
-Chciałeś, abym był umarlakiem, który ma nad nią piecze? Coś
jak anioł stróż? – Haymitch zarechotał drwiąco. Peeta wiedział, że to
najnormalniejsza reakcja na alkohol.
-Wiesz o co mi chodzi – szepnął klękając przed mężczyzną i
patrząc mu w oczy. Abernathy zacisnął szczękę. Przez chwilę siedzieli w ciszy,
nasłuchując tylko jak pociąg mknie po szynach.
-Tak- zaczął w końcu Haymitch przerywając milczenie - Dlatego
doszedłem do wniosku, że lepiej ją ochronisz jako mentor. Pomyśl Peeta, będziesz
mógł jej znaleźć sponsorów. Z twoim talentem do zjednania sobie ludzi, będziesz
miał większe szanse, aby ją uratować.
-A co z tobą? – spytał Peeta, nagle myśląc o
niebezpieczeństwie, które czeka na czterdziestolatka. Nie był przecież już w
pełni sprawny fizycznie. Co prawda od razu po ogłoszeniu programu Ćwierćwiecza
dużo ćwiczyli, ale nie mogło to dać mężczyźnie zbyt wielu szans. Jednak pomimo
tego Peeta dostrzegł w oczach mężczyzny błysk, jakby ten ukrywał jakąś
niespodziankę, którą wszystkich zaskoczy.
-Ja już się pożegnałem – odparł Haymitch z tajemniczym
uśmiechem.
***
Krzyczę sama wśród cieni. Nie
słyszę nic ani nikogo. Wiem, że krwawię, bo metaliczny zapach wypełnia
pomieszczenie, w którym się znajduję. Nie, nie pomieszczenie. Klatkę.
Wiem, że jestem ranna, bo mi
to mówią, ale ja nie czuję bólu. Nie czuję nic. To jest gorsze od tortur, które
mi zadawali na początku. Wtedy chociaż wiedziałam, że wciąż żyję i mogę im się
opierać. Teraz nie jestem tego taka pewna.
Nie czuję nic. Tylko delikatne
ukłucie w sercu, gdy próbuję zapamiętać Twoją twarz. To jedyne co mi zostało,
bo nie pamiętam większości chwil z Tobą związanych. Twoje imię i ciepło Twoich
dłoni też już dawno uleciało z mojej pamięci.
Jestem tylko człowiekiem.
Jestem kruchą istotą, którą tak łatwo zabić. Dlaczego więc oni mnie krzywdzą?
Jestem człowiekiem. Chcę czuć, aby wiedzieć czy jeszcze żyję, chcę
kochać, aby żyć.
Jestem aż człowiekiem. Pragnę wolności. Pragnę wybudzić się z tego otępienia,
w którym się znajduję. Pragnę ich zniszczyć za to co mi zrobili, za to co zrobili jej.
Sara
PS Anabell. Nazywała się Anabell.
Długopis oderwał się od papieru, po czym wypadł ze zniszczonej dłoni
kobiety. Pojedyncza łza spadła na kawałek papiery, który szybko ją wchłonął.
Dłonie zacisnęły się w pięści w niemym proteście, a ciałem wstrząsnął szloch. Umarła. Nawet nie pozwolono jej na przeżycie
życia.
*******************************************************************************
500 wyświetleń! Mówiłyśmy już jak bardzo was uwielbiamy ?
Z tego rozdziału też jesteśmy dumne. Wiele przeskoków, ale mamy nadzieję, że mniej więcej połapiecie się co i jak. Jakby były jakieś problemy, błędy, itp. to zgłaszajcie je w komentarzach. Jesteśmy otwarte na dobrze skonstruowaną krytykę. Dziękujemy i życzymy Wam dużo czekolady, żelków, odpoczynku i czego tylko tam sobie zapragniecie.
~Ann & Beth
PS Ann bać się komentarza Liski. Ann chować się pod łóżko xD